Zaczęło się... Pogoda, szybko zachodzące słońce i choróbska nie pozwalają siedzieć długo na podwórku. Jeszcze parę tygodni temu na podwórku rozstawiały dzieci stoiska z lemoniadą, godzinami grały w piłkę i wracały z kilogramami skarbów, które nie raz trzeba było odprowadzać "do domku".
Zakamarki pod drzwiami jeszcze są pełne cennych kamieni, kijków, kasztanów, suchych kwiatów i liści. Woda po wieczornej kąpieli z dnia na dzień zawiera jednak mnie "osadu i kruszywa na dnie".
Zaczyna się ponowne odkrywanie pochowanych na półkach zabawek i książek. Dzieci albo wracają w blasku księżyca od sąsiadów (nowość z tornistrem na plecach), albo w pokoju dziecięcym przypada 2 dzieci na każdy metr3.
Co prawda jak jesienna plucha ustąpi miejscu śniegom i mrozom to na pewno podwórko ubogaci się o domki w śniegu i bałwany, ale to już nie to samo co puszczenie dzieci w samopas. Kiedy do domu wpadają tylko po prowiant lub ze skargą na nieszczęście, które im się przydarzyło, czasami po plaster. Kiedy człowiek po wielu latach wymienia klamkę w drzwiach, aby dzieci same skutecznie zamykały drzwi od mieszkania... oj tęskno...
Już tęsknię za sezonem "podwórkowym".