Przy pierwszym dziecku kupowałam zabawki, zawsze dobrej jakości. Pamiętam, że ciągle się zastanawiałam, czy jej nie krzywdze, tym, że nie ma mnóstwa rzeczy, które inni mają, że nie kupuję jej plastiku, choć jest lekki i dzieci go uwielbiają, że nie ma grających śłimaków, gąsienic mówiących po angielsku, śpiewających alfabetów. Z jednej strony towarzyszyło mi poczucie niepewności, z drugiej nie chciałam ulec, nie do końca widziałam sens posiadania tego, co miała większość rówieśników. Teraz mam drugie dziecko i kupujemy bardzo rzadko cokolwiek i to zupełnie bez wyrzutów sumienia. Różnica, którą widze jest taka, że niektóre zabawki nei mają żadnej ale to absolutnie żadnej wartości dla dziecka. Na każdej możemy przeczyteć, że wspiera sensoryke, motoryke i umijętności komunikacyjne. Tak można powiedzieć o każdej rzeczy, która weźmiemy do ręki, bo ja widzimy, dotykamy i możemy ją nazwać.
Moje dzieci mają na półkach w przeważającej mierze materiały, z którymi mogą popracować, pomanipulować, porozbierać na części pierwsze i złożyć. Zawsze dostosowane do umiejętności, nie za dużo i wymieniane regularnie, tak, żeby mogły się nasycić, ale nie znudzić. Dopasowanie poziomu trudności jest niezmiernie ważne. Dziecko powinno czuć wyzwanie, ale powinno odnosić sukces. To dzieci motywuje. Dawanie im zbyt trudnych rzeczy powoduje frustracje i zniechęca dzieci do działania.
Dziś mała motoryka. Potrzebne: sznurek do wieszania prania (powinien być sztywny dla niemowląt, im starsze dziecko, tym mniejsze koraliki i wiotki sznur), koraliki (ja mojemu 1,3r. synkowi pocięłam rurki do picia), miseczka.
Rozwija małą motorykę, dziecko uczy się precyzji, ruchów nadgarstka, koordynacja oko-ręka, chwyt pęsetkowy i ruch z lewej do prawej (nauka pisania)