Dziecko w przedszkolu po dłuższej przerwie. Ja po pierwszy raz z Dzieckiem w codziennej rutynie po dłuższej przerwie. Upał, duszno.
Dziecko rozebrało się do rosołu i prowadzi kopalnię odkrywkową wśród swoich zabawek, co oznacza, że już z 60m2 mam pokryte pluszakami, torami, samochodzikami, kuleczkami, kocykami itd. a poszukiwania coraz to zmieniającego się obiektu, nie mają końca.
Czekając na znajomą rodzinkę aż się przygotują do wspólnego spaceru, wpadłam w zupełnie niepotrzebny szał gotowania zupełnie niepotrzebnych dań. Gdyż ponieważ Dziecko i tak chce tylko mleczko z płateczkami, ewentualnie jogurcik z trójkącikiem.
Dzwoni domofon. Lawirując pomiędzy hałdami zabawek próbuje ustalić, kto dzwoni. Ale nie słyszę bo: wentylator w kuchni wyje, pralka huczy, Dziecko piszczy (jest akurat koteczkiem). Kątem oka dostrzegam, że komoda w przedpokoju, chyba jedyny cenny mebel w całym mieszkaniu, została świeżo przyozdobiona naklejkami z motywem Tomka i Przyjaciół.
Gość z dołu dokrzykuje w końcu o co mu chodzi, ale otwieranie domofonem nie działa, znowu! co oznacza, że muszę zjechać windą i otworzyć panu dostawcy osobiście (czyli własną moją osobą dotknąć klamki). Dziecko gołe, więc nie pojedzie. Dziecko się cieszy perspektywą zostania samemu w domu, wykonuje radosne salto na kanapie, strącając z poręczy miseczkę mleczka sojowego. Wychodząc słyszę "ja to posprzątam, już bieżę* ściereczkę!".
Ok. Wracam z tymi pakunkami od pana dostawcy i widzę, że Dziecko niewielką stosunkowo kałużę mleczka zdołało suchą gąbką (moją) rozsmarować na lepszej części podłogi.
Ale przecież jestem joginem, kwiatem lotosu, cząstką wszechświata. Nawet nie muszę oddychać głębiej, po prostu to po mnie spływa....
Sadzam Dziecko przed tivi z obiadkiem, a potem metodycznie: myję podłogę, usuwam Tomka z komody, wyłączam wentylator z kuchni, i tak dalej i tak dalej i tak dalej.
W końcu idziemy na ten spacer połączonych rodzin rozbitych. Dwoje tamtych dzieci wszczyna kłótnie co 2,5 minuty, awantury o soczek/pączka/paluszka co 7,14 minuty, rozbiega się w przeciwnych kierunkach, nie zwalnia przed ulicą. Moje Dziecko natomiast wyszalało się widocznie w domu, bo "trzyma się nogi" i "przybiega na wołanie" jak owczarek niemiecki po szkoleniu w policji i próbuje zagonić tamto stadko do kupy jak owczarek podhalański.
Jestem wdzięczna że moje Dziecko to moje Dziecko. I że byłam na tej jodze ;-)
*bieżę - logiczna wg Dziecka forma czasownika brać dla 1os. lp.
starsze notki: agatopis.blogspot.com