Jeśli należysz do osób, które uważają, że wszelkie opowieści o naszpikowanym chemią jedzeniu można włożyć między bajki wymyślone przez nawiedzonych ekologów, a człowiek i tak musi na coś umrzeć – to przerwij czytanie. Greentest pewnie nie jest dla Ciebie. Jeśli jednak martwi Cię obecne skażenie żywności i w miarę możliwości próbujesz chronić przed nim siebie i bliskich – ten produkt może okazać się strzałem w dziesiątkę!
CENA: od 599zł
TESTERZY: Admin, Emi_aklime
PRODUCENT: Anmez Technology
O PRODUCENCIE:
Greentest to najnowszy pomysł firmy Anmez Technology. Jest to przenośny przyrząd, mierzący zawartość azotanów w produktach żywnościowych. Greentest Eco (wyższy model greentestu) wyposażony został także w licznik Geigera, który mierzy tzw. radiację tła czyli określa ilość energii promieniowania jonizującego (cząstek gamma i beta). Licznikiem można mierzyć promieniowanie praktycznie wszystkiego: żywności, ale także budynków, materiałów budowlanych, sprzętów elektronicznych itp.
DLACZEGO WARTO?
Pewnie nieraz zastanawialiście się czy aby ten oto pomidor z supermarketu bardziej nie szkodzi niż pomaga. Jak sprawdzić czy dane warzywo na pewno jest większym źródłem witamin niż chemii. Często trudno w 100% uwierzyć w znaczek BIO, a co dopiero polegać na zapewnieniach sprzedawców z bazarku. Do tej pory byłyśmy w zasadzie na przegranej pozycji. Od dziś możemy przetestować w zasadzie każdą rzodkiewkę i każdego pomidorka, który znajdzie się u nas w kuchni! Osobiście perspektywa ta napawa mnie energią i optymizmem. W końcu coś mogę zrobić.
DO CZEGO TO SŁUŻY?
Greentest mierzy w produktach żywnościowych (warzywach, owocach i mięsie) zawartość soli azotanowych. Związki te są jednymi z najbardziej niebezpiecznych substancji, które gromadzą się w owocach i warzywach w nadmiernych ilościach na skutek niewłaściwej uprawy i stosowania nawozów sztucznych. Również produkty mięsne nie są wolne od tego rodzaju dodatków. Związki azotowe są szczególnie reaktywne i bardzo rakotwórcze. Dzienny limit dla dzieci do ukończenia 1 roku życia to tylko 30mg, dla ciut starszych 50mg. Gdy zaczniemy robić pomiary, niejednokrotnie złapiemy się za głowę – co mogliśmy podać naszemu maluszkowi, gdyby nie Greentest.
JAK TO DZIAŁA?
Bardzo prosto. Greentest to urządzenie wielkości smartfona z jednym wystającym bolcem, chronionym specjalną nakładką. Wystarczy włączyć Greentest, z graficznego menu wybrać produkt, który chcemy poddać testowi, nakłuć go metalowym bolcem i rozpocząć pomiar. Po 2-3 sekundach wyświetla się wynik zawartości azotanów w mg/kg produktu wraz z interpretacją – czy wedle międzynarodowych norm produkt jest bezpieczny czy nie. Dla każdego produktu są inne normy (bo każdy gatunek sam w sobie w naturze zawiera inną ilość soli azotanowych), ale spokojnie jeśli wybraliśmy konkretny produkt, to urządzenie za nas dokona interpretacji wyświetlając ją w trzech kolorach: zielony-bezpieczny; żółty – można spożywać w ograniczonych ilościach; czerwony – niebezpieczny.
Pomiaru radiacji dokonuje się nawet prościej. Nic nigdzie nie trzeba wbijać. Aktualne promieniowanie (w Siwertach lub Rentgenach) ukazuje się od razu po naciśnięciu w menu przycisku "radiacja". Wystarczy zbliżyć urządzenie do mierzonego przedmiotu. Można też zmierzyć dawkę promieniowania skumulowanego w czasie. Wtedy na początek pomiaru naciskamy przycisk start. Na ekranie możemy kontrolować czas pomiaru.
PLUSY:
- Ładne opakowanie. Greentest przyszedł w małej paczuszce. Twardym solidnym kartonowym pudełku z wgłębieniem na urządzenie. Pudełko z powodzeniem może być stosowane jako miejsce przechowywania miernika, choć dodany jest też specjalny woreczek/etui, który jednak bardziej się przyda gdy bierzemy greentesta w teren. Instrukcja, jak i menu w urządzeniu w języku angielskim jak i polskim. Sama instrukcja bardzo przystępnie i ciekawie napisana, choć mogłaby być ciut bardziej wyczerpująca, szczególnie jeśli chodzi o pomiar radiacji i kwestie techniczne np. ładowanie i
- Solidne wykonanie. Greentest wykonany jest porządnie. To na pewno nie jest trzeszczący plastik i chińska tandeta. Wygląda schludnie, estetycznie. Gładka powierzchnia ułatwia czyszczenie (bo w kuchni łapki nie zawsze mamy idealnie czyste). Łatwo się z niego korzysta, gdyż jest bardzo poręczny. Ekran w sam raz. Interfejs graficzny prosty i czytelny nawet dla babci. Osobiście nakładkę na bolca w jakiś sposób bym przyczepiła do urządzenia, bo niejednokrotnie gdzieś ją w kuchni zapodziałam ale może to kwestia mojego roztrzepania i inni nie mają takich problemów.
- Prosty w obsłudze. Pomiar rzeczywiście wykonywany bardzo szybko i bezproblemowo – nie zakłóca pracy w kuchni.
- Idealna zabawka edukacyjna dla dzieci. Dzieci cieszą się z pomiarów i podtykają coraz to nowe produkty. Myślę też, że ich świadomość dotycząca bezpieczeństwa żywności także rośnie. Taka mała pomoc w wychowaniu świadomych konsumentów zawsze na plus.
- Pomocny w znalezieniu bezpiecznego warzywniaka w okolicy. W naszym przypadku znaleźliśmy takiego sprzedawcę na naszym placu targowym, u którego odczyty były zawsze niskie. W dwóch stoiskach obok często okazywały się żółte. W niektórych supermarketach czerwony był standardem! Po takim teście wiemy już komu ufać, a komu nie. Przy każdych zakupach zerkam na te stoiska i czuję się jakbym wygrała los na loterii: ta prosta wiedza uchroniła mnie pewnie przed pochłonięciem sporej dawki chemii. Jestem teraz w ciąży i chemia ta jest teraz szczególnie niemile widziana.
- Warzywa i owoce nie zawsze muszą być zdrowe! Dzięki greentest wiem, na które zwracać szczególną uwagę np. kapusta z supermarketu powinna świecić, szczególna ostrożność należy zachować z bananami i arbuzami. Co ciekawe za wskazaniami Greentestu zaniechaliśmy też zakup super świeżych, pełnych witamin maluśkich marcheweczek umytych i obranych, które okazały się przenawożone, podczas gdy dużo tańsze wielkie marchewy w pudle obok miały znacznie mniejsze odczyty
- Jest uniwersalny. Urządzenie można używać przy każdej sztuce żywności, szczególnie w przypadku niemowląt, osób szczególnie wrażliwych czy kobiet w ciąży. Co ciekawe nawet różne części rośliny kumulują azotany w różnym stopniu i dzięki pomiarom, możemy obciąć fragmenty niebezpieczne, podając dziecku te wolne od azotanów.
- Nie lada gratka dla mięsożerców. Greentest świetnie nada się do sprawdzania jakości mięsa i poddania go zabiegom podrasowywania w postaci wstrzykiwania substancji konserwujących, przeważnie opartych właśnie na związkach azotowych.
MINUSY:
- Urządzenie mierzy faktycznie tylko zawartość azotanów, więc przy zielonym świetle nie mamy dalej pewności, że produkt jest zdrowy. Mogli go przecież nafaszerować tysiącem innych substancji! Jednak stosowanie nadmiernej ilości azotowych nawozów sztucznych przeważnie łączy się również z innymi zabiegami agrotechnicznymi (czyli tzw. rolnictwem intensywnym) jak np. z nadmierną ilością oprysków. Natomiast ich niestosowanie szczególnie w przypadku niektórych odmian jak np. truskawki, może wskazywać na uprawę nieco mniej intensywną.
- Cena jest dość wysoka. Moim zdaniem jeśli cena nas odstrasza warto też rozważyć zakup Greentestu na spółkę z rodziną (szczególnie jeśli mieszkamy blisko i zaopatrujemy się w tych samych sklepach). Nawet ogólne rozeznanie w kwestii jakości dostawców pozwoli nam znacznie ograniczyć spożycie szkodliwych substancji. to też fajna opcja na prezent na chrzciny.
- Zaczęłam marnować jedzenie. Trudno bowiem zjeść ze smakiem coś ocenione jako niebezpieczne :(. Muszę zacząć chodzić z greentestem na bazar i bez skrupułów nakłuwać owoce i warzywa.
- Ostatnią kwestią jest różnorodność produktów, które można poddać testom. Ich liczba jest naprawdę spora, ale często są to jarzynki dla nas egzotyczne jak np. fioletowy czy chiński ziemniak, brakuje zaś niektórych rodzimych gatunków jak np. kalarepki. Zastanawiają mnie też pojedyncze nieścisłości: np. przy napisie mandarynka pokazana jest nektarynka, a przy kabaczku cukinia. Nie jestem więc pewna jaki produkt powinnam mierzyć na danym ustawieniu. Mam nadzieję, że zostanie to szybko doszlifowane.
- Jeśli chodzi o radiację, to nigdy nie wykazała jeszcze podwyższonych odczytów. Nie wiem czy wynika to z tego, że mam szczęście i żyję po prostu w wolnym od promieniowania środowisku czy ogólnie zwiększone promieniowanie występuje rzadko. Jeśli chodzi o jedzenie możliwe, że napromieniowanie stosuje się częściej w miesiącach zimowych i sztucznie pędzonych warzywach, więc teraz w lato nie miałam okazji tego zaobserwować.
- Działanie interfejsu pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Ekran dotykowy jak w telefonie, ale wciskać trzeba czasem parę razy żeby zaskoczył. Wrażliwość słaba, trzeba po prostu silniej naciskać, ale do tej pory trudno mi się przestawić. Działa z lekkim opóźnieniem, przy wtórze naiwnego dźwięku – co osobiście przypomina mi elektroniczne gry tetris, gameboy'e i tamagotchi z lat mojego dzieciństwa. Tylko grafika wiadomo lepsza. Oczywiście to tylko rzecz drugorzędna przy takim urządzeniu, które nie ma służyć rozrywce, tylko zdrowiu, ale jednak jakiś niesmak jest, biorąc pod uwagę prestiż i cenę produktu.
PODSUMOWANIE:
Czy polecam Greentest eco? Jak najbardziej!
Bardzo mi się przydał, choć tak jak pisałam, gdybym miała kupować wybrałabym wersję tańszą bez licznika, bo akurat nie czuję potrzeby sprawdzania radiacji. Takie czujniki w razie potrzeby można też dokupić osobno w podobnej cenie co dopłata za wersję Eco . Sam Greentest stał się u nas (szczególnie teraz w sezonie) nieocenionym gadżetem, będącym w ciągłym użyciu. Znacznie wpłynął na moje decyzje zakupowe, pozwolił uniknąć niekorzystnych zachowań (np. objadaniem się oznaczonymi na żółto bananami w ciąży) czy otworzył oczy na pewne zagrożenia, o których nie miałam pojęcia (np. że większy kawałek kapusty z supermarketu może być niebezpieczny nawet dla dorosłego mężczyzny!). Czy jest wart swojej ceny? Kwota jest spora, ale biorąc pod uwagę ile można dopłacić w ciągu miesiąca za produkty BIO czy ile wydamy na lekarzy i lekarstwa to myśląc długoterminowo inwestycja pewnie się zwraca. Należy jednak wziąć pod uwagę fakt, że Greentest mierzy tylko zawartość azotanów i choć w pewnych produktach ich brak z dużym prawdopodobieństwem świadczy o zdrowszej uprawie tak w przypadku innych np. jabłek pozostałości pestycydów mogą być naprawdę wysokie, a jabłka niebezpieczne mimo zielonego oznaczenia na Greenteście. Trzeba więc pamiętać, że Greentest nie jest urządzeniem całkowicie zwalniającym nas z rozmyślnych zakupów, jest przy nich jedynie, albo aż bardzo cennym pomocnikiem.
GDZIE KUPIĆ? www.cleanfood.com.pl