Sylwia Skoczylas – mama Franka. BLW stosuje od początku, czyli odkąd Franek skończył 6 miesięcy i rozpoczął swoją wielką przygodę kulinarną. A o metodzie dowiedziała się przez przypadek…
fot. Sylwia Skoczylas - na zdjęciu FRANEK
Jestem osobą bardzo zorganizowaną (no może raczej byłam, bo przy dziecku to nie zawsze się udaje), więc jak tylko mój maluch skończył 4 miesiące zaczęłam zbierać informacje na temat schematów żywieniowych stosowanych w Polsce i Wielkiej Brytanii (obecnie tu mieszkamy) i porównywać je, planować Frankowe menu i niezbędne zakupy – blendery, pojemniki na jedzonko, itd. itp. Szczerze mówiąc trochę mnie to wszystko przerażało - "to wolno od 6 miesiąca, tego absolutnie nie podawać przed 12 miesiącem"... I nagle – podczas przeglądania literatury na temat rozszerzania diety niemowląt dostępną w Amazonie – trafiłam na książkę, która z okładki krzyczała do mnie "
Pomóż swojemu dziecku pokochać dobre jedzenie!". Książkę kupiłam, przeczytałam, pomyślałam sobie: "No przecież to jak najbardziej naturalne! Że też sama na to nie wpadłam!" i zachwycona pomysłem czekałam, aż mój maluch będzie gotowy. Oczywiście gdy nadszedł czas, to ciągle miałam w głowie, że zaczyna się od marchewki lub jabłuszka, więc uparowana marchew była pierwsza ;) Dałam sobie spokój z "trzymaniem się schematu" już następnego dnia, kiedy to Franek zwinął mi z talerza kaczą nogę. Jednak na samym początku miałam wątpliwości, czy synek je wystarczająco. Zwłaszcza, że powoli, choć regularnie rezygnował z kolejnych karmień piersią. Ale wytrwałam bez ładowania mu do buzi papek. Kiedy po kilku tygodniach regularnego ważenia okazało się, że Franek przybiera na wadze nieco więcej niż prawidłowo, przestałam się zupełnie przejmować tym, że czasem w ogóle nie je.
Wszyscy znajomi są zachwyceni umiejętnościami Franka w dziedzinie "samokarmienia", Ci z młodszymi dziećmi – albo już stosują BLW, albo planują. Jeśli jemy u znajomych lub u rodziny, to wszyscy dostosowują się do "moich" zasad gotowania (głównie się to sprowadza do gotowania bez "zakazanych" produktów). W restauracjach mamy z Frankiem taki problem, że jak tylko siada do karmistołka, to natychmiast musi dostać jedzenie, w innym przypadku zaczyna się złościć. Rozwiązujemy to w ten sposób, że ktoś oprowadza go po lokalu dopóki jedzenie się nie pojawi na stole ;] Pozwalamy Frankowi wybierać z naszych talerzy to, co mu odpowiada. Jeśli nie ma na nic ochoty, to zawsze mam dla niego banana lub winogron (tego rzadko odmawia ;]). Uważam, że jeśli od czasu do czasu zje coś, do czego nie do końca jestem przekonana, czy jest zdrowe, to nic mu się nie stanie. Z drugiej strony nie jadamy poza domem zbyt często.