Zanim zostałam mamą, marzyłam, że wcielę wszystkie porady związane z rodzicielstwem bliskości: noszenie w chuście, karmienie piersią na żądanie, budowanie więzi poprzez bliski kontakt czy stosowanie wielorazowych pieluszek. Do macierzyństwa przygotowywałam się pilnie. Czytałam książki, podpytywałam mamy uroczych maluchów i snułam w międzyczasie wizję bycia mamą jak najbliżej dziecka. Kiedy zaszłam w ciążę, wykonałam dziki taniec radości.
fot. www.sxc.hu
Jak na skrzydłach pobiegłam na pierwsze USG, na którego monitorze czekała mnie nie lada niespodzianka: bliźnięta. Radość zamieniła się w mieszankę niedowierzania i strachu. Kłębowisko myśli przez jakiś czas nie opuszczało mojej głowy, raz po raz wracając do jednego pytania: czy sobie poradzę? Z czasem musiałam się pogodzić z faktem, że natura podarowała mi podwójną niespodziankę. Nurtowało mnie jednak jedno: co z moim rodzicielstwem bliskości w praktyce? Pocieszałam się, że przecież istnieją chusty dla bliźniąt, można karmić niemowlęta piersią, to wszystko jest możliwe, nawet grzeczne zachowanie słonia w składzie porcelany.
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała moje marzenia. Zamiast naturalnego, domowego porodu, miałam cesarskie cięcie. Synkowie byli wcześniakami i zamiast pierwszego dotyku mamy, poczuli pustkę inkubatorów. Miałam niewystarczająco pokarmu, zatem dzieci musiały być karmione sztucznym mlekiem. Dwójka dzieci to niesamowita radość, ale również szalone poświęcenie. Karmienie na żądanie o mało co nie doprowadziło mnie do załamania nerwowego spowodowanego brakiem snu. Musieliśmy z mężem wprowadzić regularne karmienia. Wstawaliśmy na zmianę, aby choć jedno z nas mogło dłużej pospać.
Chwilami miałam wrażenie, że moje ukochane dzieci to potwory, które chcą wykończyć swoją rodzicielkę. Rada przed ciąży, którą wzięłam sobie do serca, czyli częsty kontakt z dzieckiem, przytulanie, w praktyce doprowadziła do tego, że czułam się jak manekin, w którego ręce trafiało to jedno dziecko, to drugie. Podczas gdy mamy jednego dziecka miały chwilę dla siebie, moja chwile nie nadchodziła. Przyjęłam z ciężkim sercem drugą poradę: ograniczyć przytulanie, odzwyczaić synków od mojego ciała, co pozwoli wykroić kilka chwil dla siebie. Niestety, porada okazała się skuteczna.
Szczęśliwie, po kilku miesiącach niewyobrażalnego zmęczenia, nasz rodzinny obraz zaczął nabierać optymistycznych barw. Dzieci rozwijają się prawidłowo, mam z nimi świetny kontakt, kocham je ponad życie. Jednak w chwilach zadumy zastanawiam się co z moim rodzicielstwem bliskości. Przez okres ciąży nie napotkałam na żadne materiały na temat rodzicielstwa bliskości w kontekście bliźniąt. Śmiem twierdzić, że założenia tej idei są utopią w moim, jak i innych przypadkach rodzin, które zostały obdarowane wieloraczkami. Brak możliwości realizacji idei w praktyce spowodowało, że przez cały okres niemowlęctwa dzieci czułam ogromne wyrzuty sumienia. Czułam się złą matką, domagającą się bliskości, intymności nie tylko z dziećmi, ale również z mężem i sobą samą.
Zastanawiam się jak inne mamy bliźniąt budowały więź ze swoimi dziećmi. Myślę, że warto poruszyć ten temat, aby można było uczyć się niekoniecznie na swoich błędach.
Monika, mama Tymka i Jerzyka
List czytelniczki magazynu Organic opublikowany w numerze 1(4)/2011, marzec-kwiecień.
Jesteś w podobnej sytuacji jak mama Tymka i Jerzyka? Masz bliźniaki i nie jesteś przekonana, że Rodzicielstwo Bliskości jest dla Ciebie? A może znasz kogoś, kto ma podobne dylematy? Udziel wsparcia innym mamom i podziel się z nami swoim doświadczeniem:
Uwaga! Najciekawsze wypowiedzi zostaną opublikowane w magazynie, a autorki otrzymają bezpłatne numery "Organic" w papierowej wersji.
|