Tekst nagrodzony w konkursie MOC PRZYTULANIA - II miejsce
fot. sheana – Dorota Barańska
Zazwyczaj nie czytam poradników. Rodzicielstwo Bliskości było więc dość abstrakcyjnym terminem, który pojawiał się gdzieś w trakcie przygotowań do pojawienia się dziecka. Pojawiał często, bo już w ciąży wiedziałam, że będę nosić dziecko, a chusta była jednym z pierwszych elementów wyprawki. Wiedzieliśmy też z mężem, że łóżko Laury będzie stało w naszej sypialni, albo będzie ona po prostu spała z nami. I tłumaczyliśmy znajomym dopytującym się, kiedy zamierzamy urządzić pokój dziecięcy, że najwcześniej za jakiś rok, bo teraz nie ma takiej potrzeby. Intuicyjnie wiedzieliśmy, że dziecko potrzebuje bliskości. Przerażały nas pomysły typu: "zostawić dziecko, niech się wypłacze", "nie nosić/nie spać razem, bo się przyzwyczai" - wręcz czekałam na pomysł "oddać dziecko mamce, bo się przyzwyczai do rodziców i będzie strasznie, rodzice nigdy z domu nie wyjdą". Owszem, czasem oglądałam sobie projekty dziecięcych pokoików ale uznałam, że przyjdzie na to jeszcze pora.
W końcu nadszedł dzień w którym pojawiła się Smoczyca. Jeszcze w szpitalu poczułam silną niechęć do odkładania jej do "mydelniczki". Spałyśmy więc sobie razem w łóżku, na szczęście cudowne położne zupełnie nie miały nic przeciwko. Potem nastąpił powrót do domu. Smo spędziła pierwsze tygodnie przylepiona do nas. O ile pierwsze dni życia jeszcze spała i właściwie spała w każdych warunkach - w łóżku, łóżeczku, na rękach, to później odkryła istnienie rodziców i nie dawała się odkleić nawet na moment. Przebudzenie w łóżku wiązało się z rozpaczliwym płaczek. Leżałyśmy więc sobie razem, a ja zastanawiałam się, co sobie ten mały człowieczek myśli i czemu tak strasznie chce być blisko. I uświadomiłam sobie, że ona nic prócz nas rodziców nie ma. Była za mała na podziwianie świata, nie interesowały ją jeszcze zabawki. Dla niej przytulanie było wszystkim, całym światem, może poza jedzeniem i spaniem. I potrzebowała tego bycia blisko, jak powietrza.
Trochę się obawiałam, co będzie dalej, bo jednak czasem wypada posprzątać, obiad ugotować... Niepotrzebnie. Smoczyca zaczęła interesować się światem. Odłożona zaczęła się przyglądać karuzelce, zaczęła nawet sama zasypiać i budzić się bez płaczu. Wie już, że jak zamarudzi, to ktoś do niej przyjdzie. Nie zawsze od razu, natychmiast, ale przyjdzie na pewno. I wita nas uśmiechem. Niedawno odkryła świat zewnętrzny. Wraz z tym odkryciem okazało się, że wózek jest zbędny. Nie da się podziwiać świata leżąc, trzeba być w chuście. Ciekawa jestem, czy właśnie dzięki chuście tak szybko odkryła świat, nie musiała czekać aż usiądzie, żeby coś widzieć, bo zawsze miała dobry widok na otoczenie podróżując na naszych brzuchach. Smo uśmiecha się gdy widzi, że zakładamy chustę. Czekam aż podrośnie i zacznie sama wyciągać do niej ręce.
Od pewnego czasu sama zasypia. Przeszkadzamy jej w zaśnięciu. Czasem jednak lubi jak ktoś leży obok. Mimo że nie mówi, nauczyła się sygnalizować. My nauczyliśmy się reagować. Czasem jeszcze nie rozumiemy jej wszystkich pojękiwań, ale jest coraz lepiej. I też zastanawiam się, czy to może zasługa tego, że pierwsze chwile życia była nieustannie z nami, że zyskała poczucie bezpieczeństwa, bliskości, obecności rodziców w życiu i już nie potrzebuje płakać, gdy jest sama, bo wie, że to samotność chwilowa.
Przed nami cała droga odkrywania bliskości. Nie możemy się doczekać pokazania Smoczycy świata - śniegu, czerwonych liści, zbierania kasztanów, zabaw z rzucaniem cieni, wspólnego rysowania. Wiemy też, że przed nami trudniejsze wyzwania niż tylko przytulanie. Przed nami wychowanie, nauczenie dziecka pewnych zachowań, reagowanie na bunty, krzyki. Wiemy, że będzie trzeba czasem krzyknąć ostro "nie" i później tłumaczyć dlaczego - na przykład gdy pobiegnie w stronę ulicy. Mamy nadzieję, że będziemy więcej tłumaczyć, niż krzyczeć. Wiemy, że będzie trzeba pójść do dentysty, do lekarza, że czasem wizyty takie mogą być bolesne i dziecko może się buntować. Podejrzewam, że będą to trudne chwile. Na razie zmagamy się z niechęcią do fotelika samochodowego i podróżowania w ogóle. Miotamy się między zrezygnowaniem ze wszelkich wyjazdów i metodą krótkich przejażdżek, bo jednak czasem trzeba się samochodem przemieścić. Oczywiście nie istnieje dla nas opcja przemieszczania się z dzieckiem na kolanach. Choć źle nam, gdy Smoczątko płacze w foteliku, jedyne co robię to głaskanie jej i opowiadanie co będziemy robić. Na razie nie pomaga, ale może kiedyś uda się ją tak uspokoić.
Mąż już wrócił do pracy, ja powoli oswajam tę myśl. Z jednej strony chcę zostać z dzieckiem, z drugiej - lubię moją pracę. Spróbujemy. Może Smo nie będzie miała problemów z moją nieobecnością przez kilka godzin w tygodniu. Mam zamiar oddać jej tyle pozostałego czasu, ile będzie potrzebowała. Jeśli to nie zadziała, będę rozważała urlop wychowawczy. Decydując się na dziecko wiedzieliśmy w końcu, że nasze życie się zmieni. Nie lubię używać słowa "wyrzeczenia", "poświecenie" w tym kontekście - wiadomo, że pewne rzeczy się zmienią, z jednych się zrezygnuje ale w zamian będą inne - uśmiechy dziecka po przebudzeniu, pierwsze świadome przytulasy po wzięciu na ręce.
Intuicja podpowiada jak budować relację bliskości. Bliskość to nie nowy wynalazek wychowawczy, to po prostu całkowicie naturalny odruch w byciu rodzicem. Ten odruch jest po prostu tłumiony przez tych, którzy pewnie nie byli gotowi na dziecko, na to, żeby coś oddać. Wychowują więc dzieci tak, żeby jak najmniej przeszkadzały. A one przeszkadzają bardziej, bo ciągle chcą się przytulić, zjeść coś, pobawić z rodzicem. Ja przytulam kiedy Smoczyca tego chce i za chwilę mam czas dla siebie, czas na napisanie tego tekstu. Za chwilę pewnie pójdę ją nakarmić - na żądanie, nie z zegarkiem co 3 godziny. Dzięki temu Smo najedzona znów uśnie lub będzie zagadywać i się uśmiechać, a nie płakać z głodu. A gdy kiedyś nie będzie mogła zasnąć sama i będzie chciała żebym położyła się obok - położę się i poczytam książkę, a nie będę czekać aż w końcu uśnie wykończona płaczem, zyskując sama jedynie ból głowy.