2011.07.20 19:23
Za wszelką cenę chciałam uniknąć cięcia, ale niestety padłam ofiarą szpitalnej rutyny i przemęczenia położnej (prywatnej, odbierającej porody w domu), bo rodziłam pod koniec jej doby... Znam statystyki i wiem, że da się rodzić bez cięcia.
Moja mama ma w biodrach ok. 90 cm i nie mając pojęcia o mięśniach kegla i masażu krocza urodziła trójkę 4,5-kilogramowych dzieci bez cięcia. Babcia to samo.
Ja wierzyłam w swoje ciało, ale pod sam koniec porodu usłyszałam od położnej, że "dziecko się źle układa i musimy ciąć". Myślałam, że dostanę zawału!!! W takim momencie naprawdę mnie to dobiło...
Od razu mnie położono (wcześniej cały poród aktywny: prysznic i piłka, wanna, na stojąco i na krzesełku), po czym słyszę jak położna mówi do lekarza "Dziecko ustawia się na jedynkę" - a jest to pozycja prawidłowa ;(
Niestety nie miałam odwagi, żeby porozmawiać o tym z położną, ale przekonałam się, że w prywatnym gabinecie jest zupełnie inna niż w szpitalu... Oczywiście zapewniała, że "dziecka nie odśluzowują/ krocze masowane, to będzie ok/ pępowinę przecinają dopiero jak przestanie tętnić", a to wszystko okazało się nie prawdą... Mało tego - przebito mi pęcherz płodowy i podano mi oksytocynę w drugim okresie (trwał pół h), tłumacząc, że główka się nie wstawia i dziecko traci tętno. Teraz naprawdę nie wiem czy to była prawda, ale takie informacje w tak ważnym dla mnie momencie skutecznie podniosły mi adrenalinę...
Podsumowując, moja wiara w to, że w szpitalu można urodzić po ludzku, została poważnie zachwiana :(