2011.06.03 12:06
Enigmo, jestem zwolenniczką koncepcji, że człowiek jest noszeniakiem ;) A tak poważnie, ze wszystkich książek nt. psychologii rozwojowej i wychowania dziecka wyniosłam swój prywatny wniosek, że dziecko powinno być noszone na rękach jak najdłużej. Nie do podważenia jest fakt, że dziecko potrzebuje przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa - a poczucie bezpieczeństwa czerpie nie z jedzenia, nie z własnego pokoiku i różowych ścian, tylko z bliskości.
Nie chcę wózka i nie chcę łóżeczka, po prostu czuję, że niemowlę nie może chcieć nie być blisko mamy - dla mnie to wbrew naturze. Nie znalazłam przykładu żadnego ssaka, który opuszczałby rodzinne gniazdo bądź dzieci zanim zaczną same jeść - może jest taki gatunek, ale nie potrafię sobie uzmysłowić jaki, więc wydaje mi się biologiczną potrzebą i mamy i dziecka, aby większość czasu przebywać w bliskości. Poza tym obserwując dzieci mojej siostry doszłam do wniosku, że pozycja horyzontalna nie jest najlepsza do poznawania świata, nie jest chyba nawet w zgodzie z kręgosłupem i postawą człowieka, która w toku rozwoju dąży przecież do pionizacji. Myślę, że maluchowi najlepiej będzie się spędzało czas na rękach mamy, ponieważ nie odróżnia jeszcze ani siebie od mamy, ani nawet mamy od przyjemności...
Jeśli chodzi o dziecko dwuletnie, to być może nie będzie sobie życzyło noszenia na rękach, bo będzie wolało próbować swoje nogi ;) No cóż, zobaczę jak to będzie w praktyce, bo na moją niekorzyść przemawia jeden fakt - nie wychowałam jeszcze żadnego dziecka, tylko jestem tuż przed porodem pierwszego, a mimo wszystko nie kupujemy wózka i poprosiliśmy rodziców, aby wbrew nam go nie kupili. Ogólnie jestem zwolenniczką nie kupowania dużej ilości rzeczy, tylko kupowania rzeczy najwyższej jakości i używania ich do kilku celów [np. mydła do ciała/twarzy/włosów/prania/sprzątania, glinki do maseczek/mycia zębów/oczyszczania organizmu/kompresów przy chorobie/jako zasypki na pupę dziecka itd., olejku migdałowego do ciała/przygotowania krocza do porodu/smarowania brodawek po porodzie/pielęgnacji dziecka/robienia chusteczek nawilżanych itp.]. Właściwie to odrębny temat, ale taką mam postawę życiową, żeby raczej być, a nie mieć. Liczbę używanych przedmiotów czasem trudno ograniczyć, ale nie widzę powodu, żeby zastawiać swój przedpokój zbędnym pojazdem, którego wiem, że nie będę używać.
Na pewno nie potrzebuję wózka dla własnej wygody [w ogóle myślę, że w chuście wygodniej] - nie muszę nosić zakupów, więc wychodząc z dzieckiem na spacer, będę po prostu szła na spacer, nie martwiąc się niczym innym [choć wiem, że trochę tobołów trzeba ze sobą zabrać] ;)
Przy okazji dodam, że w mojej okolicy mieszka dość dużo Hindusów. Zauważyłam, że oni nie używają nie tylko wózków, ale nawet chust - po prostu noszą dzieci na rękach (nawet dzieci 3,4-letnie). Uważam więc, że wózek nie jest koniecznością. No chyba że dziecko faktycznie nie będzie sobie życzyło przebywania w moich ramionach :)