2011.07.21 16:49
Babcia moich córek, a moja teściowa, to klasyczny przykład ,,wpychania" w dziecko niekończących się ilości jedzenia. Nawet ja czasem mam dość, bo kiedy tam wpadam od razu jestem nakłaniana do przełknięcia wielkiej michy rosołu, ziemniaków, które zajmują pół talerza i ,,sznycelka" wielkości bochenka chleba. A kiedy odmawiam to teściowa się obraża. Podobnie gdy wspominam, że w ,,słodziutkim kompociku" więcej jest cukru niż owoców. Na słodycze się po prostu nie zgadzam, ale gdy tylko wychodzę z pokoju w rękach Zuzki, która jest amatorką batoników, od razu ląduje czekolada/ciasteczko/cukiereczek... A ja się dowiaduję, że ,,żałuję dziecku/wszyscy jedzą, a ona nie, bo ma ,,dziwną" matkę...". Ja wtedy pytam zazwyczaj, czy jakby wszyscy wskakiwali w ogień, to ona tez by skoczyła. ;) Bo mnie to po prostu dobija prawieniu mi kazań, co mam robić, gdy nie ma się żadnych argumentów. (Teściowa chyba mi nie powie, że słodycze są zdrowe?). Od jakiegoś czasu po prostu unikam wizyt u niej, najczęściej zapraszam ją do nas (mieszkamy w tej samej miejscowości), gdy akurat idzie spacerkiem i mam pewność, że nie ukryła gdzieś ,,podarunków". Może to faktycznie nieco dziwne, ale ja po prostu mam swój sposób wychowywania dzieci. Nie mam ochoty się z teściową spierać, ale... czasem trzeba walczyć w imię ideałów ;)
Ostatnia zmiana: 2011.07.21 16:53