2011.02.07 09:30
A u mnie właśnie największą i najdłuższą kłótnią, a może raczej ogromną różnicą zdań, jaka nam się przydarzyła podczas naszego związku związana była o linię kredytową - tzw debet na koncie. Pracowałam w banku i było to dla mnie coś normalnego, miałam to od "zawsze". Kiedy postanowiliśmy po slubie, że łączymy nasze konta i przenosimy je do "mojego" banku rozpętała się dyskusja nad szkodliwością debetu (oczywiście on uważał, że to nam zaszkodzi i nie ogarniemy naszych finansów). Tłumaczyłam jak mogłam, że to tylko na wszelki wypadek, że nie będziemy tego nadużywać, że od tego są naliczane odsetki itd, ale nie pomogło. Zawziął się, że udowdni, że damy radę żyć tylko ze swoich pieniędzy, bez żadnej bankowej pomocy. Po wielu kłótniach o to, z cieżkim sercem zlikwidowałam naszą linię kredytową. Potem wiele razy świeżbił mnie język, żeby mu to wypomnieć np kilka dni przed napływem gotówki, kiedy brakowało dosłownie kilka złotych na jakiś większy, okazyjny zakup - bo na takie właśnie okazje debet jest niezastąpionym rozwiązaniem. I po jakichś 8 latach (tak, tyle właśnie to trwało :)) mój małżonek przyznał mi rację i sam, skruszony, poleciał do banku odnowić linię kredytową.