Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie kolejna "rewolucja", którą szykuje Ministerstwo Edukacji, jest kolejną bzdurą. Według nowego projektu już dwulatki mają być posyłane do przedszkola... Od 2012r. sześciolatki musowo mają iść do szkół, to zwolnią się miejsca w przedszkolach, więc chcą je "zapchnąć" dwulatkami... Obliczenia prawie jak sztuki w inwentarzu... Choć staram się nie doszukiwać nigdzie teorii spiskowych to jednak dowiadując się o takich "cudach" myśli o Nowym Porządku Świata same się nasuwają...Rodzice w pracy, a po pracy do kolejnej pracy, w końcu z czegoś trzeba spłacać kredyty, dzieci samopas, albo wychowywane przez osoby trzecie, albo przez tv czy świat internetu.. A w ostatnich dniach pojawiła się w GW informacja jakoby co trzeci kilkulatek, stojący u progu szkoły nie radzi sobie z prostymi (sic!) zadaniami sprawdzającymi przygotowanie do nauki pisania: nie potrafi trzymac nożyczek, kredki ani długopisu. W artykule oczywiście specjalista spieszy z tłumaczeniem, że dzieje się tak, gdyż nastała era komputerowych gadżetów (myszki, klawiatury itd), a dzieci nie pomagają rodzicom w kuchni jak kiedyś ugniatając ciasto, przesiewając mąkę, lepiąc figurki z plasteliny itd. które to zajęcia cytuję: "kształtowały mięśnie i ruchy rąk"... bo rodzice nie mają na to czasu...i tak kółko się zamyka. Ja się buntuję przeciwko upodmiotowieniu, nie muszę mieć najlepszego auta, najmodniejszej kreacji...przecież i tak tego do grobu nie zabiorę, najważniejsza dla mnie jest rodzina, każda chwila spędzona z synem pozostaje na zawsze w pamięci i choć bywa ciężko (nikt nie mówił, że będzie łatwo) to zawsze sobie powtarzam, że im więcej trudności, tym później większa satysfakcja z osiągniętego celu :)