Myśli mi się kłębią w głowie. Za pierwszym razem pracowałam do ostatniego dnia. Za drugim razem miałam taki zamiar, ale wyszło inaczej. Za trzecim razem, planowałam pracować jak najdłużej, i próbowałam się wcisnąć za biurko oraz latałam po polach aż do momentu, kiedy przyprowadzono mi sugestywnie zastępstwo. Ponieważ mój pracodawca potem ukarał mnie za tą lojalność, to sobie obiecałam, że nigdy więcej nie będę frajerem i następnym razem pójdę bez poczucia żalu na ciążowy odpoczynek. I co? Jest następny raz, trzeci miesiąc. Mąż haruje na 3 etaty po godzinach na nasze stado, a ja biegnę po pracy i przez kolejne parę godzin z maluchami próbuję w tzw. "międzyczasie" zrobić coś do jedzenia, wywiesić pranie, kupić białe koszulki na gimnastykę, wyszyć muchomorki na woreczkach, zgarnąć piaskownicę z przedpokoju, pocieszyć przyjaciółkę, rozwiązać problemy babci i wyprasować koszule do pracy. Padam z nóg dużo wcześniej niż dzieci i zasypiam bez kontroli w momencie kiedy przysiadam. Ostatnio obudziłam się jak siedzę z zaciśnięta pięścią z kolczykami, bo usnęłam podczas rozbierania się do kąpieli. Ale nie o tym. Znajduję sobie kolejne argumenty, żeby dalej pracować - macie jakiś sposób, żeby oduczyć się poczucia obowiązku?