Od lipca wróciłam do pracy, trzy razy w tygodniu po 8 godzin. Zuzą zajmuje się babcia, w wakacje zostawała tam też z nią Olka, żeby trochę pomóc czy pobawić się z siostrą. Ale zaczyna się szkoła i córeczka będzie zdana na ,,łaskę" babci. Problem polega na tym, że do mojej mamy po prostu NIE DOCIERA, że ja chcę aby podała córce jakiś jogurt czy owoc na drugie śniadanie, a potem obiad. Nie, ona musi poczęstować ją ciasteczkiem, paluszkami, chrupeczkami, a do picia dać kompocik zamiast sugerowanej wody. Jeśli wynoszę talerz z herbatnikami do kuchni, to dowiaduję się, że ,,własnemu dziecku żałuję". Na nic zdają się tłumaczenia, że nie chcę, by Zuza jadła to ,,śmieciowe" jedzenie. Do tej pory można powiedzieć, ze Ola trochę to kontrolowała, niestety skutek był taki, że kilka razy ostro się z babcią pokłóciła, dzisiaj powiedziała, że cieszy się, ze to był jej ostatni dzień tam, bo już dłużej nie wytrzyma. Gdy sama tam jestem to jakoś opieram się propozycją zupki, placuszka czy kotlecika co 5 minut, Ola podobnie, ale przecież Zuza to jeszcze małe dziecko. Najgorsze, że babcia zabawia ją, ze zjadła choć jedną łyżeczkę i biega za nią z talerzykiem po całym domu, chociaż wyraźnie prosiłam, żeby tego nie robiła. Nic dosłownie nie pomaga- żadne prośby, tłumaczenia. Gdybym tylko mogła, to nie zawodziłabym jej tam, niestety grozi mi zwolnienie jeśli teraz nie wrócę do pracy, a budżet domowy jest raczej skromny i na nianię mnie nie stać. Co robić?